Stay on this page and when the timer ends, click 'Continue' to proceed.

Continue in 17 seconds

Sprawa zaginięcia Pawła Bogdana zajmowała dwa tomy policyjnych akt [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Sprawa zaginięcia Pawła Bogdana zajmowała dwa tomy policyjnych akt [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Source: Onet.pl

Co roku w Polsce ginie ponad 10 tys. osób. Wychodzą z domu, ze szkoły czy pracy, wyjeżdżają na wakacje i znikają bez śladu - chociaż wydaje się to nieprawdopodobne. Szymon J. Wróbel podejmuje trud dotarcia do rodzin osób zaginionych i wysłuchania ich przejmujących historii - o bliskich, którzy jakby zapadli się pod ziemię, mnożących się pytaniach bez odpowiedzi oraz nadziei, która nigdy nie gaśnie.

Książka "Zawieszeni. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają" to nie tylko zbiór bolesnych ludzkich historii, które mogłyby stać się inspiracją dla niejednego kryminału. To również rozmowy z osobami, które dzięki swojej wiedzy, pasji i zaangażowaniu pomagają rozwikłać zagadki zaginięć. O tym, jak to możliwe, że człowiek znika bez śladu, i o metodach poszukiwań, a także o przypadkach, których nie udało się wyjaśnić, opowiadają m.in. wybitny profiler, ekspert w dziedzinie poligrafii czy członkowie grup poszukiwawczo-ratowniczych i słynnej jednostki Archiwum X.

Publikujemy przedpremierowo fragment książki "Zawieszeni. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają" Szymona J. Wróbla, która ukaże się nakładem Wydawnictwa SQN 10 kwietnia 2024 roku. Część dochodu ze sprzedaży książki przekazana zostanie na rzecz Fundacji Itaka.

"Paweł często wyjeżdżał, miał swoje życie, nie kontaktowaliśmy się ze sobą codziennie, więc to, że nie odzywał się do mnie kilka dni, nie było niczym nadzwyczajnym. Któregoś dnia jednak dostałam na Facebooku wiadomość od dziewczyny, która mieszkała na osiedlu Pawła - coś do niego czuła, więc zwracała uwagę na to, czy jest w pobliżu. Napisała, że nie wie, co się dzieje u chłopaka, bo dzień i noc jest otwarte okno, a ona go nigdzie nie widzi" - wspomina Monika. Basia do opowieści siostry dodaje, że Paweł lubił się czasami wylogować i pobyć gdzieś samemu, że każdy ma swoje życie i nikt nikogo nie bombarduje telefonami kilka razy dziennie, ale ich podejrzenia wzbudził fakt, że nie mieli wtedy kontaktu przez dwa tygodnie, a gdy siostry zaczęły dzwonić do Pawła, to nie było sygnału. Były to wyraźne znaki, że coś jednak mogło się stać.

Basia, która nie miała wtedy konta na portalu społecznościowym, postanowiła szybko je założyć, aby ułatwić komunikację z innymi zaangażowanymi w sprawę. Intuicyjnie, nie mając żadnej wiedzy o tym, jak działać w przypadku zaginięć, pobrała zdjęcia brata z jego profilu na wypadek, gdyby potrzebowała ich policja.

"Wzięłam zapasowe klucze do mieszkania brata i ruszyłam z Gorlic do Krakowa wraz z Michałem, partnerem Moniki. Poprosiła go o pomoc, bo bałam się wchodzić do mieszkania sama; nie wiedziałam, co tam zastanę, a w takiej sytuacji w głowie tworzą się różne scenariusze. To Michał wszedł do mieszkania pierwszy. Było puste" - opowiada Basia. - "Pojechaliśmy więc prosto na komisariat, gdzie dostaliśmy informację, żeby najpierw poszukać po szpitalach i tego typu miejscach. Otrzymaliśmy uniwersalny numer instytucji, która po zgłoszeniu zaginięcia pomaga w obdzwanianiu szpitali. Dzięki niej stosunkowo szybko udało się odnaleźć Pawła w jednym ze szpitali w Krakowie".

Basia była w szoku, że "Młody", jak nazywała brata, był kilka dni w śpiączce w szpitalu, a nikt o tym nie poinformował rodziny. "Kiedy wraz z ojcem dojechaliśmy do szpitala, ordynator naskoczył na tatę, że "co to za rodzina, która się bliskimi nie interesuje". Wysunął takie oskarżenia, chociaż Paweł miał ze sobą dokumenty, telefon i w momencie przywiezienia go do szpitala nikt nie pofatygował się, żeby choć spróbować powiadomić rodzinę o sytuacji" - dodaje Monika. Ordynator nie był miły, ale Basia dobrze wspomina pielęgniarkę, która pozwoliła jej i tacie wejść na oddział intensywnej terapii. Paweł był już wtedy po operacji głowy, która była konsekwencją upadku ze schodów i uderzenia. Siostra nie znała wtedy wszystkich szczegółów, ale pozytywne było to, że mężczyzna ruszał rękami i nogami.

Zanim siostry trafiły do szpitala i potwierdziły, że znajduje się tam ich brat, w ich głowach kotłowały się różne myśli. Basia starała się najgorsze odpychać od siebie, Monice natomiast przychodziły do głowy różne scenariusze. Jeden z nich dotyczył Egiptu - Paweł lubił na krótko wylatywać, dobrze się tam czuł, czasami grał jako DJ. Można było przypuszczać, że w ferworze po prostu zapomniał dać im znać, że wylatuje. Poza tym Monika dopuszczała do siebie, że mogło się stać coś złego, tylko - jak opowiada - "w tym myśleniu ważne jest też to, na co sobie pozwolisz: czy popadniesz w totalną beznadzieję i masz w głowie tylko najgorsze scenariusze, czy wykrzeszesz z siebie nadzieję, bardziej optymistyczne myślenie".

Jest takie złudne hasło, że "wypadki zdarzają się innym". Monika uważa, że dopiero sytuacja, która ich spotkała, pozwoliła im poszerzyć pewne horyzonty myślowe. "Ilość i siła różnych skrajnych emocji, które towarzyszą na przykład momentowi, w którym dowiadujemy się, że ktoś z naszych bliskich zaginął, jest nie do pojęcia na co dzień. Po takim doświadczeniu człowiek kompletnie inaczej patrzy na siebie, na innych ludzi. Ma więcej zrozumienia i empatii dla innych, przestaje pochopnie oceniać, bo nigdy do końca nie wie, z czym dany człowiek musiał się zmierzyć, jakie emocje i doświadczenia go ukształtowały". Siostra Pawła dodaje, że "takie przeżycia potrafią uwydatnić w nas również dobre i złe cechy. Dziś masz brata, a jutro go nie masz i nie wiesz, co się z nim stało". Na co dzień towarzyszy nam myślenie, że tragedia może dotknąć każdego, ale nie nas. Monika i Basia też tak sądziły - że każdy może stracić brata, ale nie one. Pierwsze zaginięcie Pawła było dla nich ciosem; nie przypuszczały, że po nim nadejdzie kolejny.

Drugie zaginięcie - jesień 2015

24 października 2015 roku Paweł zaginął po raz drugi. Monika wspomina, że gdy przyjechała do Krygu, rodzinnej miejscowości, Basia czekała na nią przy wejściu do domu bardzo zmartwiona. Powiedziała wtedy: "Martwię się o Młodego, bo jedzie od rana i nie może dojechać".

Paweł miał jechać do Krygu z Krakowa. Basia starała się być z nim cały czas na łączu telefonicznym, ale jak opowiada - tak naprawdę nie mogła złapać z nim prawdziwego kontaktu. Wiedziała, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Wyczuła to już dzień wcześniej, w piątek.

"Najpierw cały tydzień poprzedzający zaginięcie z Pawłem był nie najlepszy kontakt, potem w piątek przyszłam po pracy do domu i zobaczyłam, że w korytarzu wciąż nie ma białych butów brata. Dla mnie był to sygnał, że Młodego nie ma. Właśnie wtedy poczułam niepokój. Zaczęłam dzwonić do brata tak długo, aż w końcu odebrał. Na chwilę kamień spadł mi z serca. Ale tylko na chwilę - Paweł nie określił, gdzie jest; wydawało mi się, że w mieszkaniu w Krakowie, ale jak się później okazało - miałam mylne wrażenie".

Jak mówiła podczas naszej rozmowy Basia, w piątek, kiedy jeszcze mogła logicznie rozmawiać z bratem, wyczuła, że kłopot był głębszy, i zaczęła namawiać Pawła, żeby przyjechał do Krygu, że pójdą na grzyby, odstresuje się. "W sobotę, podczas porannej rozmowy, Paweł powiedział mi, że jedzie do domu, że jest już prawie w Gorlicach. Zaproponowałam wtedy, żeby Paweł odezwał się do taty, który jest w pobliżu i może go zabrać do Krygu po drodze. Niestety - tato wrócił bez Pawła, który jednak zapewniał mnie, że jedzie do domu" - dodaje.

Siostra starała się utrzymać z nim kontakt, choć był on bardzo utrudniony. Basia doskonale pamięta, jak brat wysłał jej o 13.00 SMS-a o treści: "Baśka", tak jakby chciał coś napisać, ale nie dokończył. Ich rozmowa była pozbawiona sensu, więc kobieta próbowała wyciągnąć od Pawła informację, gdzie się znajduje, żeby mu pomóc. Wspomina, że powiedział jej, że "chciałby się dostać na ulicę Włoską" i "móc się wykąpać, bo jest bardzo zmęczony". Siostra uważa, że ze świadomością Pawła nie było najlepiej, ale cel miał jeden: dostać się do Krygu.

Monice ten dzień również szczególnie zapadł w pamięci. "W sobotni wieczór byłam u kuzynki na urodzinach. W pewnym momencie Basia mnie zawołała i powiedziała o telefonicznej rozmowie z Pawłem. Opowiadała, że bratu się wydaje, że jest już w Krygu, że zaczął opowiadać o konkretnym miejscu: kapliczce, koło której mieszkają znajomi z podstawówki". Basia dodaje, że kiedy Paweł opowiadał o tym miejscu, ona pomyślała, że dojechał do Gorlic i wziął taksówkę, która zawiozła go do granic miejscowości, tam, gdzie znajduje się opisywane przez niego miejsce. W związku z tym siostry szybko wsiadły w samochód i pojechały do miejsca, które opisał ich brat.

Kobiety krążyły przy granicy miejscowości, jeździły w jedną i drugą stronę w pobliżu wskazanego miejsca. Utrzymywały z Pawłem kontakt telefoniczny. "Basia nie mogła się z nim dogadać, więc ja przejęłam telefon. Przyświeciłam długimi światłami samochodu w jednej ulicy i zapytała Pawła, czy widzi światła mojego samochodu. Odpowiedział, że tak, więc pojechałam dalej w tę stronę. Chwilę później Paweł stwierdził, że ich nie widzi, a potem usłyszałam nagle w słuchawce przekleństwo i pytanie: "Skąd ta krew?". To, co Paweł opisywał, w dużej mierze zgadzało się z tym, co my wtedy widziałyśmy - mówił o jakichś krzakach i o tym, że jest ciemno. Pamiętam, że w słuchawce słychać było szmer liści, szelest czegoś, po czym Paweł szedł" - relacjonuje Monika. Po tym, co powiedział mężczyzna, było już wiadomo, że dzieje się coś złego. Siostry były również pewne, że ich brat jest gdzieś, ale na pewno nie tam, gdzie myślały.

Po doświadczeniach pierwszego zaginięcia Pawła siostry tylko teoretycznie miały większe doświadczenie w tym temacie. Bazując na poprzednich przeżyciach, Basia wybrała właściwy komisariat dla miejsca zameldowania Pawła i najpierw zadzwoniła na policję do Krakowa. "Rozmawiałam z policjantem dyżurującym przez około godzinę, próbując wyjaśnić, co się stało i jednocześnie starając się zachować zimną krew. Funkcjonariusz na koniec rozmowy stwierdził, żeby zrobić jednak zgłoszenie osobiście na komisariacie w Gorlicach. Byłam bardzo zirytowana, bo zależało nam na czasie. Jadąc do Gorlic cały czas próbowałam dzwonić do Pawła, bo policjant twierdził, że trzeba koniecznie jeszcze próbować nawiązać z nim kontakt. Niestety, w ten sposób chyba tylko rozładowałam telefon brata. Był sygnał, ale nic więcej".

Po dotarciu na komisariat Basi udało się dokonać zgłoszenia, ale zostało ono jej zdaniem niewłaściwie zakwalifikowane. "Zaginięcie Pawła nie zostało zaliczone do poziomu 1, w którym działania znacznie różnią się od tych podejmowanych w poziomie 2, mimo że brat miał napady padaczki i jego stan zdrowia ewidentnie wskazywał na to, że jego życie jest zagrożone". Monika dodaje, że jak Basia na komisariacie w Gorlicach zaczęła wymieniać policjantowi przypadłości Pawła, to funkcjonariusz niesłusznie stwierdził, że do pierwszej kategorii "łapią się" tylko seniorzy i dzieci. Żadne argumenty nie były w stanie go przekonać. "To był moment, w którym kompletnie opadłam z sił. Basia jeszcze próbowała przekonywać go co do powagi sprawy, dalej wymieniała przypadłości Pawła, ale niestety w tamtej chwili nie udało się przekonać policjanta do zmiany kwalifikacji" - wspomina Monika.

Odpowiednia kwalifikacja zaginięcia była niezwykle ważna. Basia opowiada, że od momentu, kiedy około północy pojawiły się z siostrą na komisariacie w Gorlicach, do godzin porannych następnego dnia, kiedy zaginięciem zajął się komisariat w Krakowie, sprawa przechodziła z rąk do rąk. "Ktoś kończył zmianę, przekazał ją innej osobie, potem ktoś kolejnej. Zapewne znaczna część tych funkcjonariuszy się w nią nie wgłębiała, tylko przekazywała dalej, aż w końcu w niedzielę rano trafiła do kogoś, kto zrozumiał jej powagę i zarazem był na tyle decyzyjny, że zmienił jej status. W końcu w poniedziałek sprawa trafiła na biurko moim zdaniem niedoświadczonej w takich sprawach osoby, po której nawet nie było widać chęci, żeby sensownie i konkretnie działać". Monika wyjaśnia, że komisariat w Krakowie przypisał sobie zasługi, że policjanci zmienili w niedzielę rangę sprawy zaginięcia i szukali Pawła od rana - tylko robili to, nie mając zdjęcia zaginionego.

Wtedy, w Gorlicach, podczas zgłoszenia, siostry nie miały żadnej fotografii Pawła przy sobie. W związku z tym, kiedy na komisariacie pojawił się ten temat, policjant po sugestii jednej z sióstr stwierdził, że ściągnie ją sobie sam z Facebooka. Następnego dnia zadzwonił do Basi, że jednak potrzebna jest jej zgoda na upublicznienie wizerunku brata i żeby przyjechała dopełnić formalności.

Monika dowiedziała się, że poszukujące brata służby nie mają jego wizerunku w nietypowych okolicznościach. "Sprawa wyszła na jaw, kiedy pojechałam z partnerem w niedzielę po południu do Krakowa szukać Pawła osobiście. Spotkaliśmy tam patrol, który również go szukał. Okazało się, że nie dysponują jego zdjęciem! Wtedy zorientowałam się, że ten policjant w Gorlicach jednak nie ściągnął zdjęcia z Facebooka, więc inni policjanci szukali Pawła, nie wiedząc tak naprawdę, kogo w ogóle szukają. Strasznie mnie to wzburzyło; pamiętam, że moją pierwszą myślą było: "Jak można szukać kogoś, nie wiedząc, jak dana osoba wygląda?!"". Jak podkreśla kobieta, spotkania z tamtymi policjantami z patrolu nigdy nie zapomni, bo gdy pokazała im zdjęcie, to policjanci powiedzieli do niej: "A nam opisali go jak potwora". Paweł miał blizny na głowie po operacji i wgłębienie, bliznę na policzku, ale nie upoważniało to nikogo do publicznego nazywania go potworem.

Basia opowiada, że emocje, które towarzyszyły jej podczas pierwszego zaginięcia, były dla niej wykańczające, ale równocześnie ją zahartowały. Drugie zaginięcie brata przeżywała jednak kompletnie inaczej. "Nie potrafiłam działać w terenie, jakbym została sparaliżowana i pogodzona z każdą ewentualnością. Potrafiłam pomagać w poszukiwaniach tylko zza biurka. Dzwoniłam, szukałam rozwiązań, zgłosiłam sprawę do Itaki i byłam w kontakcie z ich psycholog. Bardzo tego wtedy potrzebowałam. Ale nie mogłam ruszyć w teren po zgłoszeniu na policję". Monika wspomina, że siostra była wycofana, jakby chciała działać tylko w obrębie szklanej kuli, którą stworzyła. "Strasznie mnie to denerwowało, że Basia może mieć słuszne złe przeczucia dotyczące drugiego zaginięcia Pawła. Mimo to wiedziałam, że muszę działać z całych sił, jeździć, szukać, że musimy razem robić wszystko, co w naszej mocy i na pewno damy radę".

Po przekazaniu zdjęcia policjantom Monika i Michał jeździli dalej po tamtej okolicy, odwiedzili też Przegorzały. "Podeszliśmy wtedy między innymi do dwóch spacerujących starszych pań z pytaniem, czy widziały może takiego i takiego chłopaka. Kobiety zapytały, czy nie mamy zdjęcia, więc powiedziałam, że niestety nie, bo ruszyliśmy w emocjach, tylko z jednym zdjęciem, które ostatecznie daliśmy policji. Jedna z pań się zadumała i powiedziała wtedy do mnie: "A pani policji wierzy? Dwa tygodnie mojego syna szukali, robili wszystko, co w ich mocy, a on po tym czasie pod mostem Zwierzynieckim wypłynął". Kobieta machnęła ręką i poszła dalej, ale miała taki wyraz twarzy i mówiła to w taki sposób, że gdy wróciliśmy do auta, to dłuższą chwilę siedzieliśmy bez słowa, nie mogliśmy się otrząsnąć" - opowiada Monika. Siostra Pawła przyznaje, że to było zderzenie ze skrajnymi emocjami, które rozwalają od środka. "Jednoczesne otępienie i otrzeźwienie, jak sprawa może dalej wyglądać. Nie wiadomo, co dalej robić, jak myśleć i jak trzymać się na tej powierzchni, żeby dopłynąć do brzegu". Te emocje wróciły do Moniki również w dniu znalezienia Pawła. Most Zwierzyniecki, wspomniany przez kobietę, od początku siedział jej w głowie. Okazało się, że w tamtym momencie byli 200, może 300 metrów od miejsca, gdzie znaleziono ciało Pawła.

W tej historii ciekawostką jest fakt, że policja zaproponowała kontakt... z wróżką. Basia opowiada, że było to tydzień po zaginięciu brata. "Byłam wtedy z tatą na komisariacie i prowadząca sprawę policjantka zaproponowała nam takie rozwiązanie. Gdy sprawę przejęła ta policjantka, to ja już wiedziałam, że nic dobrego z tego nie będzie. Jej działanie albo jego symulowanie były bez żadnego zaangażowania, pomysłu, jakby znalazła się w tym miejscu przez czysty przypadek". Monika dodaje, że policjantka nie była tam dlatego, że chciała pomagać ludziom lub robić coś dobrego. "Policja nie była w stanie dojść do tego, gdzie przebywał Paweł na tydzień przed zaginięciem, mając do dyspozycji mapę logowań jego telefonu - nie tylko lokalizacji ostatniego połączenia, ale sygnałów z całego tygodnia poprzedzającego zaginięcie. Nam udało się te informacje zdobyć i dojść do tego, gdzie przebywał Paweł, a policja potem sobie ten sukces przypisała" - kończy Basia.

Dwa tygodnie po zaginięciu, gdy Monika pojechała kolejny raz z Michałem do Krakowa, wzięła zwykłą mapę i poszła na komisariat, prosząc jednego z policjantów zajmujących się sprawą, żeby rozpisał im, z którymi nadajnikami BTS łączył się telefon Pawła w dniu zaginięcia. Interesowało ich nie tylko ostatnie logowanie, ale to, jak się przemieszczał przez cały dzień. Monika i Michał brali pod uwagę, że któryś nadajnik w dany dzień mógł nie działać i jego sygnał mógł przejąć inny nadajnik, ale chcieli wyznaczyć teren, po którym mógł się poruszać Paweł, i sprawdzić, co się tam znajduje, czy może mieszka tam ktoś znajomy.

Próba stworzenia mapy, gdzie mógł się poruszać Paweł, nie była łatwa. "Na początku policjanci powiedzieli nam, że w tamtym rejonie jest bardzo małe zagęszczenie nadajników i teren, gdzie może być Paweł, jest ogromny, a w dodatku bagnisty, krzaczasty, zalesiony. Wskazali mniej więcej dwa skrajne, orientacyjne miejsca oddalone od siebie o około trzy kilometry, które wyznaczały granice tego terenu. Policjant, którego udało się nam przekonać do wskazania konkretnych nadajników, które zarejestrowały logowania telefonu Pawła w ciągu tygodnia, pewnie mógł mieć potem nieprzyjemność z tego powodu, ale na podstawie tych konkretnych punktów mogliśmy później przygotować plan poszukiwań" - wspomina Monika.

Gdy udało się stworzyć mapę przemieszczania się Pawła, Monika i Michał zapytali funkcjonariuszy o kamery na wyznaczonym terenie. "Policjant stwierdził, że na tym terenie nie ma kamer, że oni to już sprawdzali. Przeszliśmy potem cały ten teren i znaleźliśmy kilka kamer, między innymi przy firmach. Paweł mógł tamtędy przechodzić, kamera mogła go zarejestrować, ale było za późno, żeby zdobyć nagrania z dnia zaginięcia".

Siostra Pawła pamięta, że pojechali do ośrodka, w którym przez jakiś czas leczył się Paweł, żeby porozmawiać z jego terapeutami. Monika szukała jakiejś wskazówki. "Liczyłam, że może ktoś podsunie nam jakąś myśl, może ktoś widział Pawła. Potem, gdy dostaliśmy od policjantki miejsca logowania telefonu z całego tygodnia, przeszliśmy drogę, która ewidentnie prowadziła do ośrodka, gdzie Paweł się leczył, i trafiliśmy na hotel, w którym zatrzymał się w piątek. Na początku nikt nie chciał udzielić nam informacji, ale jak powiedziałam, że policja szuka brata, to recepcjonistka zmieniła zdanie. W ten sposób udało się potwierdzić, skąd konkretnie Paweł wyruszył w dniu zaginięcia".

Monika przywołuje w pamięci jeszcze pierwszy dzień po zaginięciu, czyli niedzielę. Miała wtedy jechać do przyjaciół do Krosna, na urodziny chrześnicy. Tata tej chrześnicy i jego kolega są GOPR-owcami, mocno się przyjaźnili z Moniką, więc postanowiła zadzwonić do nich w niedzielę rano i powiedzieć, że niestety nie dojedzie, bo wydarzyła się taka historia z Pawłem. Opowiedziała, co i jak się stało. "Usłyszałam, że bardzo chętnie by pomogli, ale mogą działać tylko w terenie górskim, nie mogą zrobić akcji w mieście, bo tam ich działania są nieuzasadnione".

W ich głowach pojawił się pomysł, żeby zrobić to nieformalnie - w kilka osób, z ograniczonym sprzętem, tylko wtedy nie byłoby psów tropiących, specjalistycznego wyposażenia i wsparcia, jakie jest konieczne. "W końcu udało się namówić naczelnika GOPR-u, ale wtedy zaczęło się przekonywanie osób decyzyjnych w policji. Wreszcie przyjaciel Moniki skojarzył, kto, kiedy i z kim współpracuje, więc ostatecznie udało się wszystkie osoby decyzyjne przekonać do słuszności zaangażowania GOPR-u. Działania policji i tak nie posuwały się do przodu, nic nie wskazywało na to, że coś może się zmienić, więc policja po prostu skorzystała z naszego pomysłu" - kwituje Basia. Monika dodaje, że aby wyjść z twarzą, policjanci stwierdzili, że dadzą im wsparcie, jak dojdzie już do akcji poszukiwawczej z GOPR-em. Tym wsparciem okazało się kilkunastu młodziutkich chłopaków. "Pewnie przyjechali ze szkoły policyjnej z innego terenu, mówili, że gdzieś ze Śląska. Gdy poszukujący podzielili się na grupy, to do każdej został przydzielony jeden chłopak. Pamiętam, że ci chłopcy nawet nie potrafili przeskoczyć przez małe ogrodzenie jakiegoś nieużytku" - komentuje Monika.

Zanim grupy wyruszyły w teren, to poszukujący umówili się na zbiórkę przy jednej ze stacji benzynowych w Krakowie; mieli tam dojechać znajomi sióstr i Pawła, chłopaki z Bieszczadzkiej Grupy GOPR, ich koledzy z Grupy Podhalańskiej. Ze względu na warunki drogowe jedni przyjeżdżali wcześniej, drudzy trochę później, ale policjanci wydawali się tego nie rozumieć. Monika wspomina: "Jeden z funkcjonariuszy co jakiś czas podchodził do mnie z pytaniami typu: "Kiedy w końcu ta akcja?", "Macie jakiś plan?". Ponaglał nas z szyderstwem w głosie! Czułam się wtedy strasznie ze względu na ogólną sytuację, a po takim zachowaniu policjanta, który miał dowodzić, poczułam się jeszcze gorzej. On był pewny, że nasza akcja z GOPR-em to jakaś fanaberia, która nie przyniesie efektu. Nie oczekiwałam, żeby mnie podnosił na duchu, ale żeby po ludzku zachował odrobinę empatii i miał świadomość, że to nie zbiórka na wycieczkę szkolną". Siostra Pawła opowiada również, że gdy już wszyscy dojechali, to policjantka, która współdowodziła rozdawaniem rysopisu swoim podwładnym, zaczęła od słów: "Zebraliśmy się, żeby ponownie przeszukać ten teren...". "Tak, jakby chciała podkreślić, że ta akcja i tak nic nie zmieni" - dodaje gorzko.

Podczas tej akcji poszukiwawczej z GOPR-em użyto psów - zresztą nie po raz pierwszy w sprawie. W niedzielę po zaginięciu Pawła policja przyszła z psem do jego mieszkania w Krakowie. Niestety - funkcjonariusze wzięli rzeczy nie zaginionego, tylko jego taty i dali psom do wąchania. Zwierzęta w ogóle nie podjęły tropu. "Policjanci mówili, że byli też z psami do tropienia zwłok w okolicach ulicy Polne Kwiaty, ale to nic nie dało" - uzupełnia Monika. - "Ten wątek utkwił mi w pamięci szczególnie wyraźnie; to była już któraś z kolei sytuacja, która strasznie mnie zdenerwowała i spowodowała, że zaczęliśmy podawać w wątpliwość niespójne działania policji".

Sprawa zaginięcia Pawła zajmowała dwa tomy policyjnych akt. "Sporo służb traci masę czasu na wypełnianie kolejnych dokumentów, żeby nikt im niczego nie zarzucił, a ta energia mogłaby być skierowana na konkretne działania", zaznacza Monika, a jej siostra dodaje: "Jak już było po sprawie i mieliśmy wątpliwości, czy wszystko było prawidłowo przeprowadzone, to podobno zaczęto tworzyć kolejne papiery, których ewentualnie mogło zabraknąć".

Monika opowiada dalej, że dzień przed akcją poszukiwawczą z GOPR-em policja pojawiła się u ich taty w mieszkaniu w Krakowie. "Wylegitymowali go i powiedzieli, że Paweł był widziany w Krakowie w jakimś centrum handlowym, twierdzili, że jakaś dziewczyna z nim rozmawiała, miał jej powiedzieć, że chwilę go nie było w mieście, ale już wrócił. Policja chyba bała się, że chłopaki z GOPR-u znajdą Pawła i będzie to dla nich wstyd. Być może policjanci liczyli na to, że po takich informacjach nagle odwołamy akcję".

Basia przypomina sobie, że policja oferowała im też wsparcie helikoptera z kamerą termowizyjną, ale okazało się, że sprzęt nie działa, a czas jego naprawy się przeciągał. "W końcu tata zadeklarował, że dołoży pieniądze do naprawy tego helikoptera, byleby akcja się odbyła, ale policjanci przekazali nam, że nie ma takiej możliwości". Siostra Pawła opowiada też, że dwa tygodnie po zaginięciu, kiedy była już u kresu wytrzymałości, spotkała się z prowadzącą sprawę policjantką - policja miała skontaktować się z bankiem i uzyskać informację, czy nie było jakichś ruchów na koncie Pawła. "Ponownie spotkałam się z oschłością, brakiem jakiejkolwiek empatii, więc zapytałam policjantkę, czy gdyby to spotkało kogoś z jej bliskich, to też by się tak zachowywała. To był chyba jedyny moment, kiedy zobaczyłam, że coś drgnęło w tej funkcjonariuszce i przez chwilę rozmawiała ze mną inaczej". Ostatecznie, informacje o działaniach na koncie bankowym rodzinie udało się sprawdzić szybciej niż policji.

Niestety, ta informacja nie wpłynęła na przebieg poszukiwań. Kluczowa okazała się pomoc ekipy GOPR-u, który w drodze wyjątku uzyskał wszystkie potrzebne zgody na podjęcie działań w terenie miejskim. Monika uważa, że po rozmowie z chłopakami wiedziała, że jeżeli Paweł jest w tym kręgu, gdzie ostatni raz logował się telefon, to na pewno go znajdą. "Poszukujący, przyjaciele i młodzi policjanci podzielili się na trzyosobowe grupy, GOPR-owcy działali sami w tak zwanych szybkich trójkach. Udział w akcji brały też psy do tropienia zwłok. To było niesamowite, że jedna z grup, która miała psa, poszła akurat w ten sektor, gdzie został znaleziony Paweł" - relacjonuje Monika.

Akcja nie trwała nawet 30 minut. Monika mimo upływu lat doskonale pamięta, że w jej grupie był tata. "Odeszliśmy kawałek, on się zagadał z kimś kilka kroków za nami. Kolega obok mnie dostał telefon, że znaleźli Pawła. Byłam w szoku, że tak szybko się to zadziało, a potem moją pierwszą myślą było: "Boże, jak tata zareaguje?", "Jak mu to powiedzieć?". Ojciec wtedy odwrócił się do nas, zobaczył nasze miny i już wiedział". Basia dodaje, że jak znaleźli ciało Pawła, to nagle do zabezpieczenia terenu pojawiło się więcej policjantów niż do poszukiwań.

Basia opowiada, że w początkowym okresie po zaginięciu nawet sobie nie wyobrażała, że poszukiwania Pawła mogą trwać miesiąc, dwa, rok lub pięć lat. "Miałam z nim kontakt jako ostatnia i wiedziałam, że jest bardzo źle. Byłam zdania, że jeśli nikt nie udzieli bratu pomocy do niedzieli wieczorem, to być może przyjdzie nam zmierzyć się z najgorszym, ale nikomu nie chciałam odbierać nadziei, więc nie mówiłam o swoich domysłach. Zaczęłam się modlić, żeby zakończył się ten horror niepewności - jakkolwiek, byle by się zakończył, bo to było psychicznie wykańczające. Przetrwałam chyba tylko dzięki modlitwom. Nie byłabym w stanie inaczej. Są takie momenty w życiu, w których człowiek musi mieć silne oparcie w kimś lub czymś". Monika z kolei zapamiętała sen, który miała z niedzieli na poniedziałek. "Paweł przyszedł, zaczął mnie ściskać, żegnać się. Ten sen był tak niesamowicie realistyczny, wręcz porażający".

Dni od momentu zaginięcia Pawła niezwykle się siostrom dłużyły. Basia wspomina, że dla niej to był czarny sen, który jeszcze się nie skończył. Monika dodaje: "Jakby dwunastu miesiącom przypisać kolory, począwszy od białego, to te pięćdziesiąt dni, kiedy Paweł był zaginiony, byłyby najczarniejsze z czarnych, zbite w strukturę trudną do opisania". Kobieta mówi, że cały czas szukała w głowie, co i jak mógł myśleć Paweł, co mógł robić, że w tamtym czasie dzień zlewał jej się z nocą. "Nigdy tak mało nie spałam, a w ostatnich chwilach poprzedzających odnalezienie byłam chyba czterdzieści osiem godzin na chodzie, nie byłam w stanie oka zmrużyć. Weszłam w taki dziwny stan, w którym z jednej strony jesteś fizycznie i psychicznie zmęczony, z drugiej strony coś cały czas pcha cię do przodu, do celu, który podświadomie musisz osiągnąć, musisz odnaleźć brata".

Monika wspomina, że niektórzy mówią, że taki stan jest po amfetaminie - nie może tego potwierdzić, bo nigdy nie korzystała, ale słyszała takie opinie. Pamięta, że musiała cały czas coś robić, że głowa produkowała jej setki różnych myśli, w łóżku leżała z otwartymi oczami. Basia z kolei wspomina podczas naszego spotkania, że człowiek ucieka również w jakiekolwiek aktywności, byleby tylko się czymś zająć. Podejmuje działania, w których nie widzi sensu, ale grunt, żeby coś robić, żeby ręce i głowa były zajęte jakąś pracą.

13 grudnia 2015 roku media poinformowały o znalezieniu ciała Pawła. Jak twierdzi Monika, wtedy skończyła się niepewność. "Nie wyobrażałam sobie życia z ciągłym pytaniem: "Gdzie jest Paweł?", choć dziś, mimo upływu czasu, i tak uważam, że Paweł gdzieś po prostu wyjechał i go bardzo długo nie ma. Nawet nie idę na cmentarz, bo nie wierzę, że on tam leży. Człowiek tak dziwnie tłumaczy sobie zdarzenia, z którymi nie chce lub nie umie się pogodzić. Śmierć, smutek, żałobę trzeba sobie jakoś wytłumaczyć, starać się jakoś ją przeżyć, rozgryźć w sobie, wtedy nabiera naturalnego biegu".

Basia mówi, że teraz przynajmniej ma komu świeczkę zapalić; jej zdaniem na dłuższą metę nie da się normalnie funkcjonować w takim stanie i w sytuacji, w jakiej byli. Podkreśla, że to trzeba przeżyć, żeby mieć świadomość, jak bardzo niszczy to psychikę. "Pamiętam, że wtedy, po znalezieniu Pawła, musiałam jeszcze wspierać mamę, bo była kruchego zdrowia. Nie mogłam się wtedy rozkleić". Podczas naszej rozmowy Monika dodaje, że siostra jej wtedy bardzo zaimponowała spokojem, ponieważ w niej się kotłowało: "Wszystko wzbudzało we mnie złość, a nawet agresję. Nie wiedziałam, co mam zrobić z tą negatywną energią, jak ją rozładować. Strasznie mnie to wszystko uderzyło. Po paru miesiącach od pogrzebu musiałam skorzystać z pomocy psychiatry, bo wiedziałam, że inaczej sobie nie poradzę. Dręczyło mnie, że w ten pierwszy dzień po zgłoszeniu byłam tak blisko Pawła. Wtedy szybko zapadał zmrok, robiło się zimno, zaczął siąpić deszcz, było bardzo nieprzyjemnie, więc musieliśmy zawrócić... Dziś staram się o tym nie myśleć, nie gdybać. Po fakcie każdy jest mądry".

"Niech tragiczna śmierć Pawła nie zostanie odłożona do działu "spraw zamkniętych" po tym, jak zaniedbane przez policję zostały jego poszukiwania. Niech popełnione błędy i niedokładności zostaną wyjaśnione, a osoby odpowiedzialne poniosą konsekwencje. Tragedia, która może miałaby inne zakończenie, gdyby nie szereg niewybaczalnych błędów, brak pośpiechu, spójności, zainteresowania, profesjonalizmu, jak i zwykłej ludzkiej empatii ze strony policji, organu, który powinien nas chronić, budzić zaufanie i poczucie bezpieczeństwa, a zawiódł tak bardzo Pawła i jego najbliższych" - taki apel można było przeczytać wśród kondolencji na facebookowym profilu Pawła.

Rodzina wciąż nie wie, co się tak naprawdę wydarzyło i dlaczego Paweł nie żyje. Niepewność zżera ich od środka jak nowotwór, niszczy. Byli bardzo zaangażowani w wyjaśnienie zagadki śmierci mężczyzny - ich tata jeszcze przed pogrzebem szukał kolejnych odpowiedzi, bo Paweł został znaleziony bez butów, bez laptopa, torby z rzeczami, czyli przedmiotów, które zdaniem Basi zawsze zabierał, gdy wybierał się do domu. "Policja tłumaczyła nam, że teren był bagnisty, dlatego buty mu wessało, ale pamiętam, że brat nie miał poranionych stóp. Dwa tygodnie później w tym miejscu, gdzie znaleziono Pawła, natknęliśmy się na jego chusteczki higieniczne. Wiedzieliśmy, że to jego, ponieważ Paweł zawsze kupował je w jednej z sieciówek, były charakterystyczne. Na tej podstawie uważamy, że nikt dobrze tego terenu nie przeszukał".

W wyjaśnienie sprawy tata Pawła próbował zaangażować polityków z różnych opcji. Monika wspomina, że wszyscy obiecywali, a później pisma pozostawały bez odpowiedzi, a dokumenty brali przez uchylone drzwi ich asystenci. Ojciec dążył do ukarania tych, którzy jego zdaniem zaniedbali swoje obowiązki, ale do niczego takiego nie doszło. "Chyba trzeba by było wydać fortunę na prawników, podporządkować swoje życie tylko jednej sprawie i jeszcze mieć szczęście do ludzi, którzy nie boją się trudnych spraw, żeby cokolwiek w tej kwestii osiągnąć" - podsumowuje.

Podczas spotkania z siostrami Pawła zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest jak na przykład z lekarzami, że są lepsi, gorsi, a ta sama sprawa może mieć zupełnie inny bieg w zależności od tego, na kogo trafimy. Monika zdecydowanie zgadza się z takim stwierdzeniem. "Pamiętam, jak Basia rozmawiała z jednym z GOPR-owców - pierwsza i ostatnia rozmowa. Więcej nie musiała. Przekazała mu informacje, które posiadała policja i które mieliśmy my, a on wiedział, jakie dokładnie dane musi od niej wydobyć, żeby swoje klocki skutecznie poukładać. Nie był służbistą, zamkniętym w jakichś ramach, tylko osobą z doświadczeniem, która potrafi spojrzeć szerzej i zrobić właściwy użytek z pozyskanych informacji".

Monika była w miejscu odnalezienia Pawła dwa razy. Raz po pogrzebie brata, drugi raz z telewizją, przy okazji nagrania odcinka do jednego z programów interwencyjnych. Od tamtej pory nie odwiedza Krakowa. "Kochałam to miasto, tam studiowałam, uwielbiałam tam bywać. Miałam masę świetnych wspomnień również z okresu, kiedy pomieszkiwałam w Krakowie u Pawła, ale po zaginięciu brata ten obraz Krakowa kompletnie zmienił się w mojej głowie. Piękne wspomnienia zostały wyparte przez ból. Kiedyś moim marzeniem było, żeby zostać przewodnikiem po Krakowie, uwielbiałam czytać o mieście, nawet smog i mieszkanie w bloku nie niszczyły dla mnie tego klimatu. To wszystko minęło - teraz mogłabym wykreślić Kraków z mapy" - wspomina. Wracają do niej obrazki obrzeży miasta. Szarych, smutnych, obrzydliwych, zmęczonych, pełnych pustostanów i koczujących w nich bezdomnych ludzi. Krakowa, którego nie widzi się na co dzień.

Basia była w tym feralnym miejscu w okresie świątecznym po odnalezieniu Pawła. Tata chciał wtedy upamiętnić to miejsce krzyżem na drzewie. Potem, z tego, co mówił, ktoś ten krzyż usunął. Ich tata przyjeżdża tam często, ona odwiedza Kraków tylko służbowo, patrzy na niego zupełnie inaczej niż dawniej, ale zaznacza, że będzie chciała jeszcze kiedyś pójść w miejsce znalezienia ciała Pawła. "Cały czas nurtuje mnie, w jaki sposób brat tam się znalazł. Do tej pory nic w tej kwestii nie udało się ustalić. Ani dokładnej daty śmierci, ani jej powodu; sekcja nie wskazała konkretnej przyczyny, wykluczono tylko udział osób trzecich".

Do historii sprzed lat siostry starają się nie wracać. "Jesteś pierwszą osobą, z którą rozmawiam o tym od bardzo dawna. Nie chcę o tym rozmawiać. Nie czuję takiej potrzeby. Mocno przerobiłam ten temat i nie chcę do tego wracać, znowu tego wałkować w kółko. Wiem, że życie toczy się dalej, czasu nikt z nas nie cofnie, jak mówi utarty, ale prawdziwy frazes. Nie można się z tym wszystkim do końca pogodzić, ale trzeba próbować. Zmienić mogę tylko przyszłość, więc albo zostanę smutnym człowiekiem, który ciągle rozdrapuje rany, użala się nad tym nieszczęściem i zniechęca w ten sposób ludzi do siebie, stając się bardzo toksycznym, albo człowiekiem, który chce otworzyć nową kartę, cieszyć się tym, co ma, co zostało. Człowiekiem, który pielęgnuje wspomnienia, czasami się do nich złości, czasami uśmiecha. Nie można do końca życia emanować smutkiem, jak mi jest źle, to innym też ma być. Świat taki nie jest. Myślę, że uśmiechem można więcej zwojować, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, chociaż nasze wnętrze wciąż cierpi" - mówi Monika.

Basia pamięta, jak kiedyś stała przy grobie Pawła letnią, wieczorową porą i mówiła do niego, żeby dał jej jakiś znak, i nagle pojawiła się ważka. Tłumaczy sobie, że to są takie małe znaki obecności. Monika dodaje, że takie sytuacje są fajne, bo każdy ma prawo tłumaczyć sobie pewne rzeczy na swój sposób. Uważa, że druga osoba może popukać się w głowę, widząc, co robi ktoś inny albo jak na coś reaguje, ale nikt nie może odbierać mu prawa do takich reakcji, bo każdy wypracowuje swój sposób radzenia sobie z takimi emocjami, ze stratą. Na koniec Basia wspomina, że w domu rodzinnym, w łazience obok jej pokoju, wciąż jest kosmetyczka Pawła. Monika dodaje, że nawet dwie, a w szafie stoją jego buty...

Ania wracała ze szkolnej zabawy. Bruno wyjechał na wymarzone wakacje do Indii. Joanna wybrała się w góry, a Paweł chciał spotkać się z rodziną. To, co ich łączy, to fakt, że nigdy nie dotarli do domu.

Co roku w Polsce ginie ponad dziesięć tysięcy osób. Wychodzą z domu, ze szkoły czy pracy, wyjeżdżają na wakacje i znikają bez śladu - chociaż wydaje się to nieprawdopodobne. Szymon J. Wróbel podejmuje trud dotarcia do rodzin osób zaginionych i wysłuchania ich przejmujących historii - o bliskich, którzy jakby zapadli się pod ziemię, mnożących się pytaniach bez odpowiedzi oraz nadziei, która nigdy nie gaśnie.

Zawieszeni. O zaginionych i ludziach, którzy ich szukają to jednak nie tylko zbiór bolesnych ludzkich historii, które mogłyby stać się inspiracją dla niejednego kryminału. To również rozmowy z osobami, które dzięki swojej wiedzy, pasji i zaangażowaniu pomagają rozwikłać zagadki zaginięć. O tym, jak to możliwe, że człowiek znika bez śladu, i o metodach poszukiwań, a także o przypadkach, których nie udało się wyjaśnić, opowiadają m.in. wybitny profiler, ekspert w dziedzinie poligrafii czy członkowie grup poszukiwawczo-ratowniczych i słynnej jednostki Archiwum X.

Część dochodu ze sprzedaży książki przekazana zostanie na rzecz Fundacji Itaka

Fundacja Itaka to najstarsza i największa polska organizacja pozarządowa, która kompleksowo zajmuje się problematyką zaginięć. Wspierają rodziny osób zaginionych na różnych etapach poszukiwań - zarówno w Polsce, jak i za granicą. Ponadto prowadzą linię wsparcia dla rodzin zaginionych, gdzie mogą otrzymać bezpłatną pomoc psychologiczną, prawną oraz socjalną.

W 2009 roku zostali polskim operatorem europejskiego numeru, znanego jako Telefon w Sprawie Zaginionego Dziecka i Nastolatka: 116 000