Stay on this page and when the timer ends, click 'Continue' to proceed.

Continue in 17 seconds

Brazylijczyk w Polsce. "Każdy, kto mnie odwiedza, używa jednego słowa"

Brazylijczyk w Polsce. "Każdy, kto mnie odwiedza, używa jednego słowa"

Source: Przegląd Sportowy

JAROSŁAW KOLIŃSKI: Ma pan w Brazylii piątkę rodzeństwa. Przylecieli kiedyś w odwiedziny do Polski?

LEANDRO (piłkarz Stali Mielec): Tak, nawet kilka miesięcy temu była siostra z bratem.

I co mówili?

Że im się bardzo tu podoba. Byli pod wrażeniem, jaki to ładny, spokojny i bezpieczny kraj. Tu się żyje zupełnie inaczej niż w Brazylii. Wszyscy, którzy byli u mnie i opowiadają o Polsce, używają jednego słowa: swoboda. Tutaj swobodnie możesz chodzić po ulicy i swobodnie posiedzieć w restauracji.

W Brazylii nie można?

Zależy w jakim mieście i regionie. Ale proszę mi uwierzyć - w mojej ojczyźnie jest bardzo niebezpiecznie. Nie ma szans, żeby sobie wieczorem wyjść na spacer. Ludzie się często boją wyjść z domu. Dlatego boli mnie, że Polacy nie doceniają tego, gdzie żyją. Oczywiście, każdy kraj ma swoje problemy, ale gdyby Polacy zamieszkali gdzieś indziej, szybko zorientowaliby się, że Polska to najwspanialszy kraj na świecie (śmiech).

Pochodzi pan z biednej rodziny, jak wielu brazylijskich piłkarzy?

Mama wychowała szóstkę dzieci - trzech chłopców i trzy dziewczynki. Nie było nam łatwo. Ale kiedy zdecydowałem, że chcę zostać piłkarzem, moja siostra i brat, którzy pracowali w fabryce, oddawali mi swoje pieniążki, żebym mógł dotrzeć na trening, pojechać na obóz z drużyną i mieć buty do gry. Brat powiedział mi zdanie, którego nigdy nie zapomnę: "Będę ci finansował wszystko, ale nie możesz mnie oszukać. Nie imprezuj, tylko trenuj. Bądź profesjonalny". Mam satysfakcję, że go nie zawiodłem, a to wcale nie było takie oczywiste. W Brazylii piłka nożna to religia, grają w nią wszyscy. Piłkarzy jest więc bardzo dużo, każdy klub ma po czterech, pięciu lewych obrońców, po kilku napastników. Konkurencja jest ogromna, proszę mi uwierzyć.

Brazylię opuścił pan w wieku 24 lat. Co pana do tego skłoniło?

Właśnie ta konkurencja. Zdałem więc sobie sprawę, że nie ma dla mnie żadnych perspektyw. Ale jednocześnie wiedziałem, że mam potencjał, więc postanowiłem spróbować sił w Europie. Wysłałem swoje CV do 150 klubów w różnych krajach. Do 150! Odezwał się tylko jeden menedżer i zaprosił do Niemiec. To był maj 2009 r., tak trafiłem do Unionu Berlin. Warunki kontraktu były już dogadane, nawet niemieckie gazety zdążyły już poinformować, że Union ma nowego piłkarza z Brazylii. I do dziś nie wiem, co się stało, ale klub nagle ze mnie zrezygnował. Menedżer, który mnie prowadził, powiedział, że mu przykro i muszę wracać do Brazylii.

- Nie, nigdzie nie lecę - odpowiedziałem stanowczo.

- Leo, mam tu dla ciebie bilet powrotny. Jeśli zostaniesz, ja już nie będę mógł ci pomóc.

- Trudno. Zostaję.

Zostałem sam. Z niczym. Nie miałem pieniędzy i gdzie mieszkać. Ale tłumacz, który nam pomagał, gdy usłyszał, co się stało, powiedział, że ma wolne mieszkanie i mogę w nim zamieszkać, dopóki nie znajdę sobie nowego klubu.

Uratował pana.

Tak, chociaż powiem uczciwie - mieszkanie było fatalne! Brudne niesamowicie, nie było nawet ciepłej wody. Stało w nim właściwie tylko łóżko. Ale okej, i tak przyjąłem tę propozycję. Później zawsze, gdy dzwoniłem do mamy i pytała, czy wszystko u mnie w porządku, odpowiadałem: "Mamo, super. Mam tu wspaniałe warunki" (śmiech).

Początkowo trenowałem sam, później zahaczyłem się w klubie z ósmej ligi. Zagrałem w jednym meczu i strzeliłem dwa gole. Traf chciał, że na trybunach siedział menedżer z Ukrainy - Juri. Podszedł do mnie, powiedział, że spodobała mu się moja gra i zaproponował kontrakt w ukraińskiej ekstraklasie.

Uwierzył mu pan?

Nigdy wcześniej nie widziałem tego człowieka na oczy. Mógł mnie oszukać. Ale byłem tak mocno zdeterminowany do gry w piłkę, że uwierzyłem, że będzie dobrze. Ten agent dał mi sto euro i powiedział, żebym poszedł do konsulatu załatwić ukraińską wizę. To była środa, a w sobotę przyjechał po mnie o ósmej rano pod mieszkanie i ruszyliśmy samochodem na Ukrainę. Jechaliśmy 20 godzin. Na miejsce dotarliśmy o 5 rano, a o ósmej miałem zacząć pierwszy trening z moją nową drużyną. Po dwóch godzinach snu! Okej, trudno. Trzeba to trzeba. Pomyślałem, że wyśpię się po treningu. Tyle że po obiedzie trener mnie poinformował, że za chwilę będzie drugi trening (śmiech). Byłem potwornie wykończony, ale jednocześnie moja motywacja stała na tak wysokim poziomie, że dałem radę. Wiedziałem, że to moja ostatnia szansa. No i po na koniec dnia trener powiedział, że chciałby podpisać ze mną kontrakt. Wreszcie zacząłem zarabiać na piłce i na Ukrainie spędziłem w sumie pięć lat. A Juri do dziś jest moim dobrym kolegą.

Czemu pan wyjechał?

Na Ukrainie zaczęło się robić źle. Rozpoczęła się wojna z Rosją, w moim klubie przez pół roku nie płacili. I tak latem 2014 r. trafiłem do Polski. Najpierw związałem się z Koroną Kielce i już po pierwszym sezonie poczułem, że Polska jest krajem, z którym mógłbym się związać na stałe. I tak też zrobiłem. Od 2018 r. mam polski paszport. W Łęcznej, kiedy grałem w Górniku, poznałem swoją obecną żonę Martę, mamy prawie czteroletnią córeczkę Mariannę. Tu w Polsce jest teraz mój dom i moje życie.

Od początku się panu podobało w naszym kraju?

Tak. Od razu widać było, że to poukładany kraj. Z niczym nie miałem problemów, nie musiałem się mierzyć z biurokracją. Kiedy chciałem coś załatwić, wszystko było klarowne i jasne. Bardzo mi to imponowało, bo w Brazylii jest zupełnie inaczej - miesiącami ciągnie się jedna sprawa, przepisy są zawiłe, panuje chaos. I powtórzę - bezpieczeństwo. To było dla mnie bardzo ważne. Tutaj bankomaty są na każdej ulicy. Idziesz, wyjmujesz pieniądze bez najmniejszego problemu.

Na pewno jest tak kolorowo? W Polsce zmierzył się pan przecież z rasizmem. I to całkiem niedawno. Po meczu z Ruchem Chorzów na Instagramie napisał pan, że kibice tej drużyny nazywali pana "murzynem" i kazali "wyp...ć z Polski". Nasłuchał się pan także imitowania małpich odgłosów z trybun.

To był tylko incydent. Polska to nie jest kraj rasistów. Walczę z takimi opiniami, bo sam po prawie dziesięciu latach życia tutaj wiem to doskonale. Zdarzają się grupki ludzi, którzy robią złą opinię pozostałym, ale Polacy nie są rasistami. Chcę to stanowczo podkreślić. Nie można na podstawie incydentów wyrabiać sobie zdania na temat całego społeczeństwa.

Tamta sytuacja była oczywiście bardzo przykra. Na mecze przychodzą przecież dzieci. One nie powinny oglądać takich obrazków, bo jak będą widzieć, jak zachowuje się tata, w przyszłości będą robić to samo. Poza tym Polska to kraj w centrum Europy, rozwijający się. Uważam, że w takim kraju nie ma miejsca na takie sytuacje.

Brazylijczycy bardzo różnią się od Polaków?

To jest zupełnie inna mentalność. Główna różnica polega na tym, że u Brazylijczyków bardziej widać radość. Mają mniejsze możliwości, ale są bardziej uśmiechnięci i szczęśliwi. Lubią też kontakt z innymi ludźmi, dążą do niego. W Polsce widzę to rzadziej. My, Polacy, jesteśmy za to bardzo pracowici. Jak trzeba coś zrobić, robimy bez dyskusji.

Podczas niedawnego meczu z Legią Warszawa pobił pan rekord. Mając dokładnie 39 lat i 304 dni został pan najstarszym zagranicznym piłkarzem w historii Ekstraklasy. Jakie to uczucie?

Miłe, nigdy nie pomyślałbym, że mogę pobić taki rekord. To efekt poświęceń, jakie podejmuję codziennie, żeby być w dobrej formie. Już w wieku dziesięciu lat byłem bardzo świadomy tego, że chcę być profesjonalnym piłkarzem, więc już wtedy - prawie trzydzieści lat temu! - odrzuciłem wszystko, co może mi przeszkodzić. Na imprezy nie chodziłem, alkoholu nie piłem i nie piję do dziś. A w ostatnich latach, wiedząc, że moja kariera powoli się kończy, jeszcze bardziej zacząłem dbać o swój organizm. To nie jest łatwe, bo musisz zrezygnować z wielu rzeczy, które lubisz.

Na przykład?

Żona chce, żebym wieczorem wyszedł z nią do restauracji, do znajomych albo odwiedzić rodzinę. Chciałbym pójść, ale odpuszczam. Wolę zostać w domu i solidnie odpocząć, bo na drugi dzień mam trening. Trochę mnie to boli, ale to mój świadomy wybór. Odpowiednia regeneracja i odżywianie są najważniejsze. Unikam słodkich rzeczy, nie ma szans, bym napił się coca-coli. Śpię osiem godzin, a często dodatkowo robię sobie drzemkę po treningu. Sen to podstawa dla sportowca. Jeśli się dobrze wysypiasz, możesz przedłużyć karierę.

W pana przypadku jak długo ta kariera może jeszcze potrwać?

Ile się tylko da. Jak zdrowie pozwoli, chcę grać jak najdłużej, bo kocham piłkę. Na razie wstając rano mam ogromną satysfakcję, że mogę iść na trening. I to ja zdecyduję, kiedy zakończę karierę, a nie ludzie. Pamiętam, jak zagrałem swój pierwszy mecz w Ekstraklasie, to było w 2014 r. przeciwko Zawiszy Bydgoszcz. Już wtedy, dziewięć lat temu, słyszałem, że Korona ma starego lewego obrońcę. Nawet pan nie wie, ile razy przez ostatnie lata usłyszałem, że powinienem już kończyć karierę. A ja do dziś gram i zamierzam grać dalej.